30 maja 2009

Jego wysokość jajko

Jak w każdą sobotę obudziłam się dzisiaj o 7:30 rano (przeprowadzka za miasto pozytywnie zrewolucjonizowała mój zegar biologiczny, choć aklimatyzacja musiała potrwać swoje) i sięgnęłam po książkę, w której poruszony został wątek jajek na miękko i maczanego w nich świeżego chlebka razowego (zaznaczam, że był to jedynie wątek poboczny, żeby nie było, że z rana czytuję książki kucharskie). Ten plastyczny obraz przemówił z prędkością błyskawicy do mojego mózgu, ten do żołądka, żołądek ponownie do mózgu, a mózg do kończyn i tak oto ruszyliśmy w piątkę (z moimi kończynami) na podbój kuchni. Wtedy to doznałam nagłego acz miłego olśnienia, że po pierwsze: strasznie dawno nie jadłam jajek na miękko, a po wtóre: równie długo nie miałam okazji korzystać z moich, ukrytych w czeluściach szafek kuchennych, kieliszków do jajek!

Kieliszki do jajek, podobnie jak pieprzniczki i solniczki, to designerski temat rzeka - ostatnio u znajomych widziałam takie w kształcie stalowego diabełka i aniołka (urocze). Od razu przypomniałam sobie zielone kieliszki-sprężyny kupione przez moich rodziców w latach 90-tych za granicą (jak dla mnie miały status wyczesanego gadżetu).
Sama jestem posiadaczką kilku par ukochanych, bardzo prostych w formie, smukłych, wysokich jajecznych kieliszków, którym nadałam styl conversible, i które prezentuję poniżej.


Dla przeciwwagi i przełamania rutyny mogłabym jednak zapolować i na takie:




Fot. fabrykaform.pl (Mangiauovo)

Fot. mocha.uk.com




Fot. czerwonamaszyna.pl (Ritzenhoff von Grolman)

29 maja 2009

A skoro o deszczu mowa ...

No właśnie, a skoro o deszczu mowa ... nie może obyć się bez kaloszy. Fashionerski koszmar z mojego dzieciństwa przeistoczył się ostatnimi czasy w "absolute must-wear" mojego dorosłego życia. Kurteczka, rurki, kaloszki i mogę śmiało chłonąć z deszczowej atmosfery ile wlezie!

Moje kaloszki-faworytki:

Do nabycia na dllrainwear.com

Do nabycia na jcrew.com

Pędem nabędę, jak mówiła niegdyś reklama pewnego napoju wyskokowego.

Totoro

Ech ... Kolejny piękny deszczowy dzień (uwielbiam wiosenny deszcz i charakter, jaki nadaje mojemu mieszkaniu towarzyszące mu światło), do tego leżę jak kłoda w łóżku, co umożliwia mi dalsze bezkarne przelewanie smaczków prosto z głowy do laptopa. "I nie ma prania, sprzątania i gotowania! Leżeć i grzecznym być!" usłyszałam od mojego Roberta wychodzącego rano do pracy.
Zatem leżę w łóżku zgodnie z rozkazem i pomyślałam, że przedstawię wam Totoro - postać z mojej ulubionej japońskiej kreskówki "Tonari no Totoro" autorstwa Hayao Miyazakiego (wreszcie do kupienia w Polsce jako "Mój sąsiad Totoro"). Swoją drogą niewiarygodne, że oglądaliśmy ją na drugim roku studiów (!!!) w trakcie zajęć z gramatyki języka japońskiego.

Ale nie o to, nie o to ... Bez pamięci zakochana jestem w głównej postaci oraz kurzykach, zwanych po japońsku makkuro kurosuke (najczarniejszymi z czarnulków w wolnym tłumaczeniu). Za każdym razem, gdy oglądam ten obraz (jestem oczywiście szczęśliwą posiadaczką wersji na DVD oraz paru innych filmowych gadżetów, w tym - aż wstyd się przyznać - również plastikowych i pluszowych) ekran pachnie mi mokrym od deszczu cedrem oraz podmokłym polem ryżowym ...
Polecam każdemu nie tylko ze względu na potrzebę odbudowania wizerunku japońskiego anime w oczach tych, którym kojarzy się wyłącznie z pokemonami, ale również ze względu na opowiadanie, kreskę i muzykę.
A oto Totoro, kurzyk oraz ja i Totoro w miłosnym uścisku:

Fot. znaleziona na ludzie.playmobile.pl/blog

Fot. znaleziona na bestuff.com

Fot. Ola

Totoro to prawdziwy hicior w Japonii i nie tylko, a do tego niezłe źródło inspiracji. Sami popatrzcie (Fot. znalezione na blogu ah-kew.blogspot.com):

Na deser śniadanko z polędwicą sopocką w wersji Totoro (przysięgam, że dla mnie sztuka japońska naprawdę jest wszędzie).

Fot. Robert

28 maja 2009

W harmonii z wnętrzem

Na moim osobistym blogu wnętrzarskim nie mogło zabraknąć mojej osobistej Buby - biszkoptowej, podpalanej, długowłosej kotki z wystającym kłem (efekt nagłego zderzenia ze ścianą we wczesnej młodości).
Buba komponuje się harmonijnie nie tylko z moim wnętrzem, ale i zewnętrzem, będąc stałym tematem rozmów, zdjęć oraz obiektem niekontrolowanych napadów uścisków. Za sprawą charakteru, humorów, umaszczenia i z tym swoim wystającym zębem jest dla mnie uosobieniem kociego ideału.

Nieśmiertelny temat - sklepy IKEA

IKEA - eldorado wnętrzarskich zakupoholików ukochane przez miliony i znienawidzone przez drugie tyle ... Faux pas prawdziwego wnętrzarza? W moim mniemaniu nie do końca.

Bezbłędnego budowania atmosfery i ducha wnętrz nie da się IKEI odmówić. Tak samo jak smaku, funkcjonalności i oryginalności projektów, a przy tym wszystko to w dość przystępnej cenie. Do dziś trzymam w domu wszystkie katalogi IKEA z ubiegłych lat, które od czasu do czasu przerzucam z niekłamaną przyjemnością, i co więcej zupełnie się tego nie wstydzę. Z drugiej strony nie ukrywam, że przeszkadza mi jednak masowość zjawiska pt. IKEA i marna jakość dotycząca głównie mebli (jak dla mnie mielonka w ubranku).

Jak ze wszystkim w życiu podchodzę zatem do tematu z należytym umiarem. Nie muszę i nie chcę mieć wszystkiego rodem z IKEA, choć przyznaję, że od czasu do czasu zdarza mi się tam bywać, a nawet nabywać. Zaraz potem oczekuję jednak z niecierpliwością na moment, w którym moje nabytki zostaną wycofane ze sprzedaży i stanę się posiadaczką interesującego "czegoś", oczywistego pochodzenia którego nikt się za kilka lat nawet nie będzie domyślał. Zestawienie IKEOwskich elementów np. bazy w postaci mebli "genialnych w swej prostocie i jakże prostych w swej genialności" jak mawia mój Robert - lub smakowitych dodatków z moimi własnymi skarbami "z historią za plecami" (kiedyś chyba poświęcę im osobny wątek, bo w pełni na to zasługują) może dać naprawdę fajny efekt.

Na początek krótka lista moich IKEOwskich nabytków, które wyszperać można już tylko na aukcjach internetowych (lub już nawet nie), niedługo więc przejdą do historii (tu powinnam wkelić plik z dźwiękiem zacierania rąk):

1. Wazon w moim ukochanym kolorze musztardowej limonki (nabyty ok. 2 lat temu)

2. Stalowe świeczniki w półkowej kompozycji z wiekowym lichtarzem, który dostałam od rodziców (nabyte ok. 2 lat temu)

3. Poduszki (nabyte w różnych okresach, niedawno weszły w fazę zestarzenia)

4. Uszata osłonka na doniczkę aktualnie poskramiająca moją kolekcję pałeczek (nabyta ok. roku temu, chyba już się zestarzała)

To poduszka (IKEA 2007), nad brakiem której bardzo boleję (projektant oczywiście japoński) - stwierdzam, że towar obecnie nie do kupienia, chyba będzie trzeba uszyć samemu :(


Fot. znaleziona na kaboodle.com

Tutaj moja ukochana seria komód, których zakupu po prostu nie mogłam sobie odmówić (od lat nie chcą się zestarzeć i może dobrze) - idealne i piękne w swej prostocie, a przy tym niedrogie, bardzo pojemne i funkcjonalne. Te trzy trzyszufladowe komody całkowicie zdeterminowały mój plan zagospodarowania sypialni, umiejscowienie grzejnika, a nawet wysokość parapetu. Taka byłam przygotowana na ich przyjęcie!

Fot. ikea.com

Ponizej moje ostatnie nabytki - oby szybko się zestarzały!

Jak tylko przekornie znowu zakupię coś dostępnego wyłącznie w sprzedaży masowej od razu się pochwalę :)

Tradycyjnie w bieli

Dla przeciwwagi teraz temacik o umywalkach w nieco bardziej tradycyjnym wydaniu. Wszakże białe nie musi być nudne. Okazuje się, że biała ceramika to temat rzeka ... nablatowe (moje ulubione), podblatowe, meblowe, stojące, wiszące, lewitujące, mikroskopijne, małe, średnie, duże, ogromne, pojedyncze, podwójne, potrójne, ceramiczne, kamienne, matowe, błyszczące, wysokie, niskie, z "kołnierzem", bez "kołnierza", idealnie okrągłe, idealnie niekształtne, bezkształtne, jajowate, prostokątne, kwadratowe, trójkątne ... Wszystkie bez wyjątku szczególnie dobrze prezentują się przy ciemnym podkładzie, który tak bardzo sobie upodobałam. Przykłady:





Fot. Nic Design





Fot. wnetrzator.pl



Fot. lavabo.pl


Urządzając swoje pierwsze M miałam wiele pomysłów na łazienkę, za to nie do końca starczyło mi odwagi, by pokusić się o oryginalność z prawdziwego zdarzenia. O funduszach i metrażu pomieszczenia nawet nie wspomnę. Efekt nie do końca spełnił moje wymagania, choć ostatecznie chyba nie ma co narzekać - dwa duże lustra załatwiły problem metrażu, a metraż załatwił problem funduszy. Ostatecznie projekt zawiera to co dla mnie ważne, a więc są duże płyty z błyszczącego polerowanego gresu w kolorze zimnego beżu (w rewelacyjnej cenie, choć teraz z pewnością zamieniłabym je na droższy antracytowy, matowy gres) oraz jajowata wisząca muszla, o jakiej marzyłam. Umywalka pozostawia bardzo wiele do życzenia, ale przy takim metrażu należy się chyba cieszyć, że w ogóle jest :) Jest tak:

27 maja 2009

Umywalki - moja miłość

Od pewnego czasu wyposażam sobie w głowie z najmniejszymi szczegółami wnętrze naszego nowego ... no właśnie ... mieszkania, domu ... nie wiemy jeszcze dokładnie, ale nasze kolejne M na pewno będzie duuuuże i pozwoli nam na realizację wszystkich naszych zakrojonych na szeroką skalę planów designerskich.


Z pewnością wielokrotnie będę wracać do tematu nowego M, ale ponieważ kwestia jest poważna i dosyć rozległa, na razie co jakiś czas będę się skupiała na wybranych smaczkach, które pobudzają mnie do działania. Także wbrew zasadom: od szczegółu do ogółu.


Na początek dla ogólnego "feelingu" o co mi w łazience chodzi, mała wizualizacja tego najważniejszego dla mnie pomieszczenia w domu (zamiłowanie do długich i gorących kąpieli robi swoje - wbrew zapewnieniom rodziców musiałam się urodzić w japońskim gorącym źródle, nie ma siły).


Fot. outinhome.com

Projekt bardzo bliski memu sercu, choć widziałabym tu raczej drewno ciemne lub w zimniejszym odcieniu (np. heban lub zachwycający bielony, oliwowany dąb podpatrzony w mieszkaniu mojej koleżanki). Do tematu łazienek z resztą na pewno jeszcze powrócę.
Inspiracja - jak to u mnie często bywa - oczywiście azjatycka. Uwielbiam prostotę i projekty budowane na bazie materiałów, kolorów i faktur zaczerpniętych wprost z natury (szczególnie upodobałam sobie kamień i drewno). Dopiero do tak przygotowanej "bazy" wprowadzać można kolor w postaci dodatków lub ceramiki łazienkowej.
Na początek oryginalne pomysły na ceramikę w kolorach ziemi (Fot. exoticsinks.com).

Ostatnia z propozycji jest dosyć ciekawa i oryginalna, choć szczerze mówiąc nie lubię takich inspiracji zastosowanych "wprost".

Jeśli chodzi o wprowadzenie do łazienki koloru w postaci ceramiki łazienkowej, absolutnie zachwyciły mnie ręcznie malowane umywalki meksykańskie. Nie wykluczam decyzji o zakupie takowych w dalszej przyszłości.

Fot. podpatrzona na champaign-taste.blogspot.com – mam nadzieję, że nie dostanę za to po głowie



Fot. mexicantextiles.com


Fot. umywalka podpatrzona na e-bay'u
Fot. casarosamexican.com

Fot. casarosamexican.com

Umywalki meksykańskie kupić możecie na kolorymeksyku.pl.
Co ciekawe nieco podobne zdarzyło mi się widzieć w Japonii (Fot. mojego autorstwa).

26 maja 2009

Żyrandole i jarzeniówki

Na dobry początek zacznę może od światła, oświetlenia, które od zawsze w szczególny sposób na mnie wpływało.

Zdarza mi się czasem powracając z mojej codziennej eskapady po Warsaw-city zerkać ludziom w okna. I co widzę? W co drugim z nich bździ tzw. górne oświetlenie w postaci co bardziej wymyślnych żyrandoli lub (o zgrozo!) jarzeniówek. Żeby nie było wątpliwości cała reszta okien pulsuje niebiesko wraz z odbiornikami TV. Doprawdy nie przestaję sobie zadawać pytania jak ludzie mogą to sobie robić ?!
Jak można tak po prostu nie przywiązywać wagi do tego w jakim otoczeniu się odpoczywa (o pracy nie wspomnę).
Jak można nie próbować zabić się własną pięścią relaksując się przy świetle, które ma więcej wspólnego z publiczną toaletą, przedszkolem publicznym lub salą szkolną z wczesnych lat 90-tych (skądinąd wspominam je z łezką w oku jak każdy komu przyszło być dzieckiem w latach 80-tych) niż z własnym miejscem na ziemi.

Czy można wyobrazić sobie coś bardziej wspaniałego niż oświetlenie punktowe? Tylko taki rodzaj oświetlenia daje pełną swobodę nie tylko w kształtowaniu charakteru pomieszczeń, w których przebywamy, ale również - choć często tego nie zauważamy - w kszałtowaniu naszego nastroju. Z zachwytem zdarza mi się obserwować jak zmienia się moje mieszkanie o różnych porach dnia i roku. A wraz z nim ja. Przysięgłabym, że czasem wydaje mi się, że przebywam w zupełnie nowym miejscu w zależności od tego jaka jest pogoda czy oświetlenie. W moim domu ze światłem czasem bywa bardzo ciekawie. Poniżej fotki z jednego z zimowych poranków.





Kupując dom lub mieszkanie zwykle zwracamy ogromną uwagę na to, na którą stronę świata "wychodzą" okna. Jest to jeden z przyjemniejszych i ważnych determinantów wyboru nieruchomości, no może pomijając decyzję o takich mniej miłych drobiazgach jak lokalizacja, cena czy widok z okna.

Mały dramat zaczyna się w momencie doboru oświetlenia. Chyba, że odpowiednio przygotujemy się do akcji. Niestety aż za dobrze wiem z autopsji, że lokalizację gniazdek elektrycznych trzeba określić na długo przed decyzją o wyposażeniu wnętrza. Myślę jednak, że warto odrobić lekcje, bo korzyści mogą przekroczyć nasze najśmielsze oczekiwania. Zaoszczędzimy sporo pracy, pieniędzy i nerwów.


Przykłady interesujących rozwiązań z oświetleniem punktowym:

Fot. wykonczeniairemonty.com.pl


Fot. stockholmliving.com
Fot. mazzaliarmadi.it

Przy okazji - zaczyna się ujawniać moja słabość do elementów dekoracyjnych rodem ze Skandynawii, Hiszpanii, Indii i Japonii. Ale o tym kiedy indziej :)

A teraz przykład pomieszczenia nieco "zepsutego" światłem:


Fot. apartmenttherapy.com


Na deser totalny wnętrzarski horror z żyrandolem w roli głównej. Uwaga: pod zadnym pozorem nie próbować naśladować we własnym M!




Fot. ekskluziff.pl