28 czerwca 2009

Ślubnie

W związku z miłym wydarzeniem, jakie dokładnie rok temu stało się częścią historii naszego życia, dzisiejszy wątek postanowiłam poświęcić najważniejszemu dla Panny Młodej przedmiotowi, a mianowicie sukni ślubnej. Niektórych zapewne aż wykręciło na samą myśl o kiczu, jaki tu za chwilę zabłyśnie cekinem, koronką i falbaną :) Nic z tych rzeczy ...
Postanowiłam się jednak pochwalić tym swoim fetyszem, ponieważ ze swojej sukni ślubnej(projektant pochodzenia azjatyckiego, a jakże) i całej ślubnej stylizacji jestem po prostu dumna. Mimo, że po ślubie pozostały już tylko wspomnienia, suknia nadal jest moim obiektem pożądania! Uwielbiam ją za jej oryginalność, wyjątkowość, jakość, wykonanie ... Żeby jednak nie było, że oddalam się od wnętrzarskiego wątku - mam wobec niej pewien mieszkaniowy plan: niektórzy pewnie posądzą mnie o ostre przegięcie, ale wymyśliłam, że w przyszłości będzie zdobiła mi ... ścianę garderoby (oczywiście mam na myśli garderobę - pomieszczenie), na wzór obłędnych ściennych eksponatów z sieci Hard Rock Cafe, w szklanej ramie, oświetlona halogenami ...
Oto moja suknia na modelce:


Astoria, Blue by Enzoani

A tu suknia na mojej skromnej osobie - tył kiecki zaraz po moim koku a la "Gwiezdne Wojny" był chyba najbardziej spektakularną częścią stylizacji:


Ech, wspomnień czar ...

19 czerwca 2009

Pałeczki zabierają głos w sprawie ekologii

Japończycy jak powszechnie wiadomo spożywając posiłki regularnie zużywają całe zastępy jednorazowych drewnianych/bambusowych pałeczek. Co sprawia, że są tak przez nich tak chętnie używane? Pewnie ze względu na higieniczność, naturalny materiał, z którego zostały wykonane i zakorzeniony głęboko w japońskiej tradycji charakterystyczny dźwięku „łamania” towarzyszący ich rozdzielaniu i symbolizujący początek posiłku (równo rozdzielone pałeczki to podobno również gwarant szczęścia i powodzenia).

Jak bardzo urokliwe pałeczki jednak by nie były, i jakie ciekawe historie by się z nimi nie wiązały, rzeczywistość pozostaje brutalna - każda pojedyncza ich para po skończonym posiłku ląduje w koszu na śmieci. Komplet pałeczek przemnożony przez liczbę posiłków spożywanych każdego dnia przez pojedynczego Japończyka, a następnie liczbę japońskich rąk, które go dzierżą w czasie posiłku doprowadza ekologów do bardzo smutnych wniosków – Japończycy skazują na śmierć całe hektary pałeczkowych lasów.

Jak zatem uchronić nie tylko lasy, ale i ten uroczy skrawek japońskiej tradycji przed rychłą śmiercią? ... Zaprojektować pałeczki wielokrotnego użytku z funkcją „click clack. Nie dość, że zainstalowany w nich magnes pozwala imitować ruch rozdzielania pałeczek, to jeszcze „leśny” design (dla mało spostrzegawczych: dzięcioł i drzewo) przypomina konsumentowi o tym, że właśnie chroni zasoby naturalne przed niechybną śmiercią. Nie ma przy tym niebezpieczeństwa, że nierówno rozdzieli pałeczki i ściągnie na siebie pecha. Same korzyści!


Fot. microworks.jp

18 czerwca 2009

Proste jak ... światło

Pozostając nadal w kręgu wabi nie mogłam nie zaprezentować jeszcze dwóch lamp znalezionych na stronach belgijskiej galerii city-furniture.be. Zachwycają przede wszystkim oszczędnością formy. Mnie fascynuje przy tym genialna symbioza kontrastujących kształtów i materiałów: krągłości i prostopadłości, drewna, szkła i metalu.


Lampa-kula jest szczególnie bliska mojemu sercu - namiastkę takowej posiadamy we własnym domu. Jej krągłość świetnie kontrastuje z prostopadłościami komód, a biel z szarością ściany. Czasem nie mogę się napatrzeć do syta na ten idealny obrazek.

Z szacunku do przemijania

W ramach chwilowej zadumy nad przemijaniem świata i naturą (spowodowanej najprawdopodobniej melancholijną deszczową pogodą, którą tak lubię) dziś chciałam zaprezentować niezwykłą pracę Norihiko Terayamy oddającą hołd pięknu życia i przemijania. Zwykle dążymy do tego, by jak najdłużej utrzymać przy życiu cięte rośliny i z miejsca odrzucamy wszystko z czego uleciało już życie. Propozycja Norihiko Terayamy - zainspirowanego opadającymi na taflę jeziora płatkami kwitnącej wiśni - pozwala nam również na podziwianie procesu ich przemijania. Ten prosty wazon w pełni wypełnia sens japońskiej kategorii estetycznej wabi. Temat ujęty oszczędnie w formie, skromnie, naturalnie ... pięknie.

Fot. studio-note.com

To co kocham w projektach japońskich projektantów to swoista niedokończoność, niedopowiedzenie, prostota, naturalność, subtelność, a często i niedoskonałość, tajemniczość i chmurność, na których opiera się japońska estetyka. Zapewniam w związku z tym, że tego bloga nie raz, nie dwa dotkną jeszcze subtelne japońskie dłonie.

16 czerwca 2009

Wielkomiejski duch Japonii

Teraz będzie coś japońskiego w wersji bardzo modern dla dużych chłopców i kobiet, które nie chcą dorosnąć (pssst ... to chyba o nas). Do tego rodem z rozkosznej i kolorowej Japonii XXI wieku! Choć normalnie moje serce przywiązane jest do mniej odjechanych projektów, te poruszyły mnie aż do kręgosłupa. Nowoczesne a ciepłe, surowe i rodzinne zarazem. Typowe dla Japonii niezwykłe kontrasty.

Podnoszę obie ręce i nogi w górę w geście uznania dla autora tego ultramiejskiego pomysłu, jakości wykonania każdego pojedynczego elementu i oryginalności każdego z projektów. Ogromny plus za możliwość skrojenia kuchni marzeń z masy dostępnych w ramach kolekcji elementów i kolorów. Nagrody-wyróżnienia przyznaję projektom za nienaganną jakość, fantastyczne komiksowe mozaiki ścienne ze szkła weneckiego - świetny barwny wyróżnik, oświetlenie (duże lecz lekkie) i lampę biurkową w wersji Gozilla/King Kong.

Kuchnie, które tu zaprezentuję opierają się na koncepcji "życia w kuchni", czyli idei którą doskonale znamy z własnych domów (szczególnie tych małych, a w Japonii takich jak drzew w lesie - każdy metr kwadratowy na wagę złota). Nieważne jaki jest metraż kuchni, i tak zawsze wszyscy się w niej zmieszczą. Gdzie odbywają się najlepsze imprezy? W kuchni. Atmosfera kuchenna bywa tak boska, że najchętniej wstawiłoby się do niej łóżko i toaletę, byleby nie musieć z niej wychodzić. Znamy to z autopsji? (słyszę chóralne: znamy!). Myślę, że właśnie dlatego kuchnie wyszły do pokoi dziennych i przybrały mocno umniejszającą nazwę aneksów.

Kuchnie z linii Urban Core japońskiej firmy Toyo Kitchen Style powstały za sprawą inspiracji projektanta latającą wyspą Laputa znaną z Przygód Guliwera Jonathana Swifta i filmu pt. Latający zamek Hauru Hayao Miyazakiego (tego od mojego ukochanego Tonari no Totoro). Efektem są otwarte i lekkie pomieszczenia (wszystkie meble mają nogi - do wyboru kilka rodzajów, w tym kryształowe (!) - aby mogło pod nimi swobodnie przemieszczać się powietrze) łączące w sobie funkcję miejsca do gotowania, spożywania posiłków oraz relaksu.

Dosyć jednak gadania, niech kuchnie jako całość oraz każdy ich detal z osobna opowiedzą nam swoją historię same.


Zaprezentowane kuchnie tak samo fanastycznie sprawdzą się zarówno w wielkomiejskiej dżungli jak i na jej obrzeżach, np. w takim oto "latającym" domu. Padłam z zachwytu na widok tego zdjęcia i chyba już nie powstanę.


To wszystko i o wiele więcej na toyokitchen.co.jp. Z całą pewnością pojawimy się w tym studio osobiście na wiosnę :)

15 czerwca 2009

Kawa na ławę

Kilka dni temu natknęłam się na dwa wyjątkowej urody stoliki kawowe, które koniecznie muszę tu zaprezentować. Te koliste projekty idealnie wpisują się zarówno w styl "pure" jak i neoazjatycki. Piękny przykład prostej elegancji oraz czystości w formie i kolorystyce.

Fot. glamstore.pl

Należy spodziewać się, że temat tego rodzaju mebla będzie tu wracał częściej. Głośno i wyraźnie muszę powiedzieć, że jestem ogromną fanką tzw. kawowych stolików za ich urodę, wygodę, funkcjonalność i fakt, że nadają wnętrzu bardzo domowego charakteru. Już widzę siebie rozłożoną na moim wełnianym dywanie sięgającą do jednego z tych stolików po kubek aromatycznej herbaty i prasę. Czasem mam w zwyczaju odpoczynek na podłodze (zostało mi to chyba z dzieciństwa) - to naprawdę bardzo miły sposób na lekturę książek lub czasopism, kiedy chcesz poprzebywać z najbliższymi, ale nie chcesz z nimi oglądać telewizji. Wilk syty i owca cała.

14 czerwca 2009

Kwestia kontry

Dzisiejsza lektura "Ogilviego o reklamie" skłoniła mnie do radykalnej zmiany layoutu mojego bloga. "Kontrę źle się czyta" przypomniał David Ogilvy. "Złóż słowa w kontrze, a nikt ich nie przeczyta" zagrzmiał. Dwa razy nie trzeba mi powtarzać. Mam nadzieję, że w tej kolorystyce blog będzie się dużo lepiej czytał.

13 czerwca 2009

Ryba wpływa na wszystko

Jak dogodzić sobie gdy w pierwszy wolny dzień leje jak z cebra, a planowaliśmy cały dzień w plenerze?! Zażreć smutki. I tak stanęło na domowej roboty niezdarnym acz uroczym sushi z naszą ukochaną surową polędwicą z łososia smażoną w sosie sojowym oraz paście z wędzonego pstrąga z dodatkiem chrzanu, białego sera i świeżej pietruszki według rewelacyjneg przepisu Nigelli Lawson. Doskonale sprawdza się na świeżej bułeczce. Nic dodać nic ująć. Dla takich chwil się żyje. Poza tym jak mówi jedna z nowszych kampanii społecznych "ryba wpływa na wszystko". Wpłynęła.

Odkatalogowywanie M (uwaga: duuuużo tekstu naszło mnie!)

Urządzając mieszkanie w moim uwielbionym stylu nowoczesnym (dla ekonomiczności języka tu: stylu „pure”) łatwo o pułapki, które niezwykle drażnią mnie u osób próbujących ślepo budować ten styl w swoich wnętrzach. Mówiąc o pułapkach mam na myśli nie tylko chłód lub biurowość, którą często zarzuca się tzw. czystym wnętrzom, ale przede wszystkim „katalogowość” mieszkań, którą tak łatwo uzyskać za sprawą „martwych dodatków”.

Kamień, szkło i stal, które tak bardzo lubią nowoczesne wnętrza mogą oczywiście stać się wyjściową do urządzania wnętrz, nie powinny jednak pozostać celem samym w sobie – taka jest według mnie zasada nr 1 wysmakowanego wnętrza w stylu „pure”. Zasada nr 2 to konieczność nadania wnętrzu charakteru osób, które je zamieszkują poprzez dobieranie dodatków, za którymi kryje się jakaś historia z nimi związana. Identyczną zasadę z powodzeniem stosuję w modzie – klasyczna baza z jednym, dwoma oryginalnymi elementami zawsze się sprawdza. Grunt żeby baza nie pozostała jedynie bazą, oryginalnych elementów nie było zbyt dużo oraz żeby nie znajdowały się w swoim bezpośrednim sąsiedztwie. A zatem klasyczny garnitur, klasyczne jeansy z prostą nogawką lub klasyczna ascetyczna monochromatyczna marynarka + do wyboru: wiszące kolczyki lub ciekawy szal lub duży zegarek lub superduża/ultramała/megakolorowa torba lub cokolwiek innego w stylu fokus-na-jeden-dodatek.

Powracając jednak do tematu: jestem przekonana, że tzw. styl „pure” można utrzymać również po „ociepleniu”, „udomowieniu” wnętrza. Tylko w takim przypadku ma on dla mnie jakikolwiek sens. Nie jestem zwolenniczką oczyszczania wnętrz z wszelkich przejawów życia w takim samym stopniu, co prezentowania całemu światu wszystkich swoich skarbów na raz. Idealną ilustracją przesady w oczyszczaniu wnętrz są puste, martwe kuchnie ze sztucznym banankiem (tudzież misą owoców) tak dobrze znane z katalogów wnętrzarskich. Znów sprawdza się zatem zasada złotego środka. Dodatki - owszem, ale bez przesady. Nie wszystkie muszą być kupne i bez żadnej historii za plecami, choćby podróżniczej. Jeśli już muszą być kupne niech nie wszystkie będą absolutnymi nówkami-sztukami i nie z jednej „stajni”. Podobnie sytuacja ma się ze stalą, szkłem i kamieniem. Owszem, taki trójkąt doskonale sprawdzi się jako baza dla normalnego życia. Nic dobrego nie wyniknie jednak z budowania na nim bazy dla sztucznego bananka.

W przypadku naszego mieszkania rzecz niestety miała się z początku trochę jak w przypadku tego symbolicznego banana. Choć M miało z założenia drewnianą podłogę, która w naturalny sposób łagodzi styl nowoczesny, bardzo przesadziliśmy ze - skąd inąd lubianą przez nas - bielą. Kolor ścian – zaklinam się, że wybrałam zimy beż – w dziennym świetle nie różnił się od białego sufitu. Do tego totalny brak odwagi w kwestii wprowadzenia koloru do wnętrza, który dotknął niemal wszystkiego – od doniczek począwszy na pościeli skończywszy. Diagnoza była jednoznaczna: wnętrze, choć zamieszkane, było martwe. Wszystko to spowodowało, że w dniu, w którym Robert obudził się nagle rano przekonany, że ma chory wzrok, bo nie widzi kolorów (!), postanowiłam wnętrze nieco udomowić. Udaliśmy się na tournee po sklepach wnętrzarskich po barwną, wzorzystą pościel, pled, narzutę na łóżko oraz poduszki na kanapę, których cząstkę mieliście okazję podziwiać przy okazji IKEOwskiego wątku. Własnoręcznie przemalowaliśmy dwie ściany na grafit przełamany cafe latte (pięknie eksponuje kremową kanapę i białe półki). Wydobyliśmy z pudeł książki i skarby, które czekały w zamknięciu na lepsze czasy przerażone wizją zaburzenia czystości wnętrza. Poprosiłam rodziców (tata-plastyk) o oprawienie moich ulubionych grafik autorstwa tzw. znajomych rodziny, które od dzieciństwa (albo i lepiej) leżały za regałem rodziców. Tata pokusił się też o jedną własnoręczną realizację, która zdobi teraz ścianę naszej sypialni.

Wszystkie te przedmioty sprawiają, że dziś mieszkanie choć nadal jasne i nowoczesne, dużo bardziej przypomina dom. Nasz dom. Życie, które do niego wnieśliśmy wiele bowiem mówi o nas. Potwierdzają to nasi znajomi, którzy chętnie „wbijają się” do nas na film lub obiad.

Na deser kilku drobnych bohaterów akcji „odkatalogowywania” M.


Stalowe naczynie do fondue - prezent od rodziców (cieszy oko w pokoju dziennym)



Zestaw 6 miseczek + talerz przywieziony z Japonii (cieszy oko w pokoju dziennym)

Pojemniczek na wykałaczki przywieziony ze Szwecji - prezent od mojej mamy chrzestnej (cieszy oko w kuchni)


Szkatułki przywiezione z Tunezji (cieszą oko w pokoju dziennym)



Kubasy kupione w japońskim second handzie (cieszą oko w pokoju dziennym)

Grafika autorstwa przyjaciela rodziny - prezent od rodziców (cieszy oko w pokoju dziennym)

"Hawajskie" naszyjniki przywiezione z Wysp Kanaryjskich (cieszą oko w przedpokoju)



Stara kartka pocztowa, którą moja mama jako dziecko otrzymała z dedykacją od delegacji japońskiej w czasie spaceru po Łazienkach Królewskich w Warszawie (cieszy oko za szybą w pokoju dziennym w towarzystwie eksponatu prezentowanego poniżej)



Karta pocztowa z dedykacją, którą otrzymałam w czasie pracy dziennikarskiej (artykuł o Japonii) od japońskiej organizacji turystycznej (wraz z eksponatem powyżej cieszy oko za szybą w pokoju dziennym)

Grafika autorstwa przyjaciela rodziny - prezent od rodziców (cieszy oko w pokoju dziennym)

Zestaw naszyjnik + bransoletka z japońskiego second handu (cieszy oko w sypialni zawieszony na wsporniku od półki z książkami i prasą)

Karta pocztowa przywieziona z Japonii (cieszy oko w sypialni)

Grafika japońska - prezent ślubny od koleżanki mieszkającej w Japonii w towarzystwie ołowianych figurek "budda" (od zawsze w domu rodzinnym; zestaw cieszy oko w sypialni)

Pastel autorstwa mojego taty - prezent od rodziców (cieszy oko w sypialni)

9 czerwca 2009

„Efekt owcy”

Skoro mowa była już o naturalnej, drewnianej podłodze moich ... naszych marzeń (najczęstszym aprobatorem moich wnętrzarskich planów na szczęście jest Robert) pora na kolejny parterowy temacik, a mianowicie wełniany dywan. Jak już wcześniej wspominałam w kategorii dywany istnieje dla mnie wyłącznie naturalny wełniany surowiec. Nie dość, że wydziela charakterystyczny wspaniały zapach, to jeszcze zimą grzeje, a latem – wbrew moim wszelkim przewidywaniom – chłodzi. Wełniana z natury Buba rozkładająca się co roku w ponad 30-stopniowym upale na wełnianym dywanie nie może się mylić.

Nie byłabym sobą, gdybym nie nazwała po swojemu tych przedziwnych właściwości wełny, także tym razem mamy do czynienia z „efektem owcy”. „Efekt owcy” uskutecznia zatem w naszym M prostokątny, kremowy (!) wełniany dywan z wytłaczanymi okręgami. Jak zauważyli nasi znajomi kupiliśmy go sobie chyba za karę. Nie kupiliśmy – dostaliśmy w prezencie ... Z każdą kolejną plamą z kategorii nie-do-wywabienia niestety skłaniam się coraz bardziej ku tej - jakże trafnej - opinii.

Wrócmy jednak do "owczego" wątku. Szperając po sieci natrafiłam na kilka bardzo interesujących propozycji - wszystkie na szczęście wełniane – to dobra wiadomość, ceny często zawrotne – to ta gorsza. Tak czy inaczej częściej o inspirację nam tu chodzi nie o zakupy (przynajmniej teraz).

Zaczniemy od dywanu, który o dziwo widziałam już kiedyś na żywo. Niemal identyczną „owcę” widzieliśmy kilka miesięcy temu w sieci sklepów Komfort. Tak długo się nad nim zastanawialiśmy, że w końcu go nie kupiliśmy. I może dobrze, bo choć design typu „polip” lub jak nazywa go producent „shaggy eyeball" (włochata gałka oczna) bardzo mi odpowiada, to zupełnie nie wiem jak miałabym go czyścić i odkurzać. Na szczęście obecnie nie do kupienia, więc problem z głowy.

Fot. sofarsonear.com

Ten secik to „owce” w graficznym wydaniu black and white (dopuszczalny grafit, lub drobny element kolorystyczny np. czerwony). Swoją drogą przy tej „owczej” półce nie mogę nie zauważyć, że połączenie czerń-biel-element_czerwieni jest żywcem zaczerpnięte z estetyki japońskiej (japońskie grafiki z czerwoną pieczęcią).

Fot. jodami.com

Fot. ikea.pl

Fot. thenoughtcollective.com


Fot. designlush.com

Fot. homepage.mac.com/bevhisey

Fot. twinkleliving.com

Ten secik to "owce" z przymrużeniem oka – nie wiem czy nadają się do pokoju dziennego, ale z pewnością zrobiłabym z nich użytek w pomieszczeniach o innym przeznaczeniu.

Fot. dangolden.com


Ostatnia kategoria „owiec” to triumf faktury na kolorem – również „do przytulenia” jak mawia Robert.


Fot. topfloorrugs.com

Fot. carinilang.com

Na deser żenujący żart prowadzącej:

Fot. worleygig.com