29 lipca 2009

Koniec z brakiem kontry

Moja mroczna duszyczka uwielbiająca półmrok wygrała batalię z rozumem, skutkiem czego bloga znowu można oglądać w kontrze. Nic nie poradzę - to moje wnętrze dyktuje tu warunki.

Szklana esencja minimalizmu

Mój smaczek na dziś to świetny projekt Oli Dąbrowskiej i Adama Grocha - zwycięzców polskiej edycji Bombay Sapphire Designer Glass Competition, uznawanego za jeden z najważniejszych na świecie konkursów dla początkujących projektantów. Na pracę "Fullfilled" natknęłam się w najnowszym wydaniu Domu&Wnętrza i oka zdjąć z tej fotografii już niestety nie zdołałam - minimalizm w najczystszej formie, subtelny hołd dla szklanego surowca, pomysłowość i prostota.

Swoją drogą wnioskując z tematyki prac zgłoszonych do tej i ubiegłych edycji konkursu kieliszek do Martinii do designerski temat rzeka i niekończąca się inspiracja.


Fot. meble.pl

28 lipca 2009

Miasto under construction

Poruszona ostatnimi wydarzeniami w stolicy (stolica vs. kupieckie wieczne prowizorki 1:0) oraz faktem, że gdzie się nie spojrzy w pas kłaniają nam się żurawie budowlane, zaczęłam głeboko się zastanawiać nad przyszłymi oraz obecnymi kształtami naszego miasta.




Okres przejściowy pomiędzy tym-co-było a chlubnym tym-co-będzie, z reguły niestety musi trochę potrwać. Pytanie tylko czy czekając koniecznie trzeba szpecić miasto. Z pewnością nie. Renowacje budynków zgrabnie ukrywają foto-płachty. Czemu w podobny sposób nie możnaby zawoalować robót naziemnych? Wyobraźmy sobie na przykład parkan oklejony wizualizacjami Placu Defilad z przyszłości w rozmiarach 1:1. Lub zdjęciami pokazującymi sposób, w jaki teren ten przeobrażał się z biegiem lat (choć - co tu dużo mówić - nie byłby to raczej ładny obrazek).

Na podobny pomysł wpadli Japończycy. Mieszkańcy Tokio w czasie trwania prac budowalnych mogą nie tylko podziwiać historię przeobrażanego terenu, ale również zyskują dodatkowe oświetlenie znacznie podnoszące bezpieczeństwo okolicy. Czas najwyższy, by Warszawa również pomyślała o takim rozwiązaniu. Nasze miasto jeszcze przez długie lata nie wyjdzie z gumiaków i kasków budowalnych.




Fot. pingmag.jp

27 lipca 2009

Nowoczesność w drewnianym pudełku

Pozostając w kręgu naturalnych surowców - a muszę bez bicia przyznać, że nie ma mowy, aby ten temat tak po prostu wyfrunął mi z głowy - powracam do drewna. I jego niezwykłych odsłon w wydaniu japońskiej firmy "Hacoa" (od jap. słowa hako - pudełko).


Osobiście nie jestem skłonna popadać aż w taką drewnianą przesadę, ale nie mogłam się wprost nadziwć jak niezwykłe stają się zwykłe przedmioty znane nam z codziennego użytku (bliższe nam raczej jako plastikowe), kiedy widzi się je wykonane w drewnie ...

Nie sposób przy tym znów zauważyć, że Japończycy jak nikt inny potrafią bezbłędnie łączyć tradycję z nowoczesnością. Śnieżnobiała, plastikowa, opływowa klawiatura Apple na drewnianym podeście? A może po prostu drewniana klawiatura? Drewniana skórka do komórki? Drewniane usb? Drewniane pudełko śniadaniowe? Bardzo proszę!


Fot. hacoa.com

8 lipca 2009

Hamaka czar

Podążając sentymentalną ścieżką wspomnień i tęskniąc za prawdziwie polską, letnią pogodą (bez 100-procentowej wilgoci w powietrzu, ponad 30-tu stopni Celsjusza i nagłych ulew charakterystycznych dla nieco innych stron globu) powróciłam ostatnio do jednego z moich najwspanialszych wspomnień z dzieciństwa, a mianowicie sznurkowego, tureckiego hamaka "instalowanego" pomiędzy drzewami, z którego wprost nie można mnie było ściągnąć.

O hamakowym trendzie nie dają zapomnieć również wszelkiej maści czasopisma i serwisy wnętrzarskie - bez hamaka nie ma mowy o letnich ogrodowych aranżacjach pełną gębą. I nie ma się czemu dziwić – na hamaku każdy dorosły może znów być dzieckiem. Trudno obok rozpiętego hamaka przejść obojętnie - nie dość, że wygląda niezwykle estetycznie to jeszcze jest nieprawdopodobnie wygodny. Nie bez powodu hamaki zawędrowały również do wnętrz.

Hamaki w najróżniejszych, przedziwnych odsłonach rosną nam na wnętrzarskim rynku jak grzyby po deszczu. Mamy zatem płócienne h
amaki brazylijskie, hamakowe dzieła sztuki hafciarskiej, hamaki integracyjne w rozmiarze XXL, hamaki wolnostojące (tak stojące!), hamaki-kołyski dziecięce, hamaki z osłoną przeciwwiatrową, czy wreszcie hamaki rodem ze sklepu z akcesoriami do uskuteczniania szeroko pojętego survivalu.



Zdecydowanie jest w czym wybierać - dla mnie jednak synonimem hamaka z prawdziwego zdarzenia zawsze będzie hamak sznurkowy w wersji classic. No chyba, że ktoś w niezwykle delikatny i subtelny sposób postanowi go nieco udoskonalić.


Poniżej hamak-gniazdo (dla mnie bardziej hamak-chmurka) autorstwa Ievy Lauriny.




Fot. znalezione na mocoloco.com

6 lipca 2009

Leniwa piwnica

Tak więc jak wspomniałam poniżej, na warszawskim Podwalu zrodził się pomysł na naszą leniwą, filmową piwnicę. Inspiracją były piękne ceglane ściany historycznego podziemia kamienicy, w której znajduje się herbaciarnia - oświetlone miejscowo jedynie małymi halogenikami przymocowanymi do niskiego stropu za pomocą wymyślnej konstrukcji bazującej na zasłonowym relingu:


Leniwa piwnica naszych marzeń byłaby azylem od zewnętrznego świata: do czytania, słuchania muzyki, oglądania filmów i spotkań towarzyskich. Bez małomiasteczkowych barków alkoholowych, piłkarzyków i stołów bilardowych (bez urazy dla posiadaczy powyższych - blog z założenia ma być subiektywny).

Obowiązkowe będą zaś z całą pewnością ogromne, proste, nisko skanalizowane puchate kanapy - w obicu typu gruba krowia skóra lub grubo tkana bawełna/len. Poniżej prezentuję długaśną i świetną w swojej prostocie propozycję znanej z zakręconych projektów włoskiej firmy Edra - idealnie prezentowałaby się w leniwej piwnicy!

Fot. edra.com
Do tego jeszcze puchate poduchy, włochate, wełniane dywańsko i duuuuuuży ekran.

Abstrahując nieco od tematu - dla wnętrzarskich szaleńców Edra przygotowała m.in. takie propozycje kanap:


Fot. edra.com
Podstawowym warunkiem naszego urokliwego projektu leniwej piwnicy jest oczywiście posiadanie domu (oraz piwnicy siłą rzeczy). Mam głęboką nadzieję, że kiedyś będziemy mogli zrealizować to marzenie :)

Sentymentalnie

Pustka zagościła ostatnio na stronach mojego dojrzewającego blożka, ale musiał chwilowo ustąpić nieco miejsca potrzebie dokończenia tego, co się z takim entuzjazmem rozpoczęło prawie rok temu, a mianowicie przygotowaniom do egzaminu kończącego studia podyplomowe. Zajęcie głowy nieco inną tematyką okazało się bardzo owocne - egzamin zdany na piątkę. W takich chwilach łezka kręci się jednak w oku na wspomnienie magisterki.
Równolegle ze sprzątaniem spiętrzonych (ubóstwiam szelest szeleszczącego języka polskiego) na podłodze materiałów drukowanych z zakresu strategii marketingowych, reklamy i public relations, przez moją głowę przelała się sentymentalna rzeka wspominków z czasów studenckich połączona z wartkim strumieniem pragnienia odbycia wycieczki sentymentalnej po naszych ukochanych okolicach Krakowskiego Przedmieścia i Starówki.

Jak przystało zatem na rodowitych mieszczuchów wyprowadzonych za miasto lat temu raptem dwa, zamiast spędzić niedzielne popołudnie w pięknych okolicznościach mazowieckiej przyrody, spędziliśmy je szwędając się z aparatem fotograficznym naszymi sentymentalnymi ścieżkami Warszawy, których piękno uwydatniła dodatkowo tak lubiana przeze mnie deszczowo-burzowa pogoda.


Zajrzeliśmy m.in. do naszej ukochanej japońskiej knajpki przy ul. Nowogrodzkiej (naszym skromnym zdaniem najlepsza japońska knajpa w Warszawie - dość powiedzieć, że regularnie stołują się w niej rodowici Japończycy) oraz niezwykłej, podziemnej herbaciarni przy Podwalu, gdzie każde naczynie jest sztuką, białemu cukrowi mówi się stanowcze NIE i gdzie narodził się pomysł naszej leniwej, filmowej piwnicy. Żeby w sensie dosłownym nie rozciągać wątku przerzucę się z nim powyżej.