31 sierpnia 2009

Wynalazca światła

Powiedzieć o Ingo Maurerze, że projektuje lampy, to jakby sprowadzić mistrza kuchni do roli szkolnej kucharki. Ingo Maurer staje się wynalazcą światła za każdym razem, gdy kończy pracę nad nowym projektem. Za pomocą światła powołuje do życia swój wewnętrzny świat inspiracji – nierzadko azjatyckich, często czerpanych wprost z natury, minimalistycznych - czym oczywiście zyskał sobie moją absolutną fascynację. Dostrzega, jak wiele oblicz może mieć światło, jaki posiada potencjał w kreowaniu nastroju. Do tego w stu procentach wypełnia rolę designera powołując do życia przedmioty o charakterze użytkowym - piękne i niezwykłe. Jak sam mówi “światło może być zmysłowe, kojące, może być również niebezpieczne. Wykracza poza naukę, naturę a nawet sztukę. Ma moc ta wielką, jak samo życie”.

O Ingo Maurerze dowiedziałam się zupełnie niedawno i zupełnym przypadkiem. Jedną z jego niezwykłych prac – choć wtedy jeszcze nie miałam pojęcia kto jest jej autorem – miałam okazję zobaczyć ostatnio w „Empik Cafe” zlokalizowanym w jednym z warszawskich zatłoczonych i głośnych multipleksów. To arcydzieło natychmiast przykuło moją uwagę, choć entourage, w jakim miałam okazję je podziwiać byłoby ostatnim, w jakim spodziewałabym się je zobaczyć lub sama umieścić. Chodzi o pracę Zettel’z 5 (lub Zettel’z 6 – nie mam pewności). „Lampa” zaprojektowana została przez Ingo w 1998 roku, składa się z 46 kartek z japońskiego czerpanego papieru zapisanych miłosnymi wyznaniami w różnych językach (w tym japońskim) oraz 40 pustych kartek do uzupełnienia przez posiadacza lampy. Kartki doczepia się do lampy za pomocą stalowych klipsów.


Fot. ingo-maurer.com

Jak się okazało Ingo stworzył również kilka pochodnych tego projektu m.in. Breaking Budda oraz Blushing Zettel’z wykorzystujące wizerunki chińskich, porcelanowych lalek.


Fot. ingo-maurer.com

Fot. ingo-maurer.com

Mnie do gustu przypadły również inne świetne projekty Maurera takie jak Akatsuki (z jap. czerwony księżyc), Mozzkitos, Delirium Yurn, Lacrime del Pescadore (z hiszp. łzy rybaka) czy Zero One.

Wyżej wymienione projekty Maurera podziwiać możecie poniżej. Na ingo_maurer.com znajdziecie wszystkie prace tego niezwykłego twórcy.

Akatsuki

Delirium Yurn


Lacrime del Pescatore

Mozzkito

Zero One

26 sierpnia 2009

Nowy katalog IKEA

Uprzejmie donoszę, że rozpoczęła się już dystrybucja katalogu IKEA 2010! Lubię jesień, między innymi z tego właśnie powodu.


Katalog dostępny jest też w wersji elektronicznej pod adresem

http://onlinecatalogue.ikea.com/2010/ikea_catalogue/PL/

Polecam!

24 sierpnia 2009

Oczyszczania wnętrza dwuznaczność

Paradokslanie uwielbiam powakacyjne powroty do domu. Mój tata - który ma fioła na punkcie wyposażania wnętrz pewnie nie mniejszego niż ja - zawsze pytał mnie po powrocie z dwutygodniowych kolonii, jak odebrałam mieszkanie po tak długim okresie nieobecności. Zwykle dopiero wtedy mogłam realnie ocenić otoczenie, w którym na codzień funkcjonowaliśmy.



Tylko raz na jakiś czas człowiek zyskuje szansę spojrzenia na swoje M z dystansem, inaczej niż zwykle. Ponieważ nie często mam okazję tak długo przebywać poza domem, stosuję sprawdzony trik, a mianowicie patrzę na każde pomieszczenie przez pryzmat ich lustrzanego odbicia. Rewelacyjne wrażenie.
Przekraczając po wakacjach progi naszego M byłam nim tak zachwycona, że prawie chciałam sie przytulać do mebli. Zauroczył mnie też zapach naszego mieszkania. Dłuższa nieobecność spowodowała, że dostrzegłam też pewne niedociągnięcia. Moje wyciszone, wypłukane w wodach Zatoki Puckiej ze zmęczenia wnętrze postanowiło ze zdwojoną siłą rozpocząć proces oczyszczania wnętrza w rozumieniu bardziej dosłownym. Jak to zwykle ze mną bywa, zainspirowana pięknem otaczającego mnie świata i podszczypywana na każdym kroku nowymi inspiracjami postanowiłam działać na rzecz wniesienia dodatkowej przestrzeni oraz charakteru do naszego M.

Sypialnia "oddycha" już od dawna (no dobrze, wnętrze szafy wnękowej zdaje się momentami wymykać spod kontroli). Teraz przyszedł czas na łazienkę (pytanie-zagadka: ilu balsamów do ciała, żeli pod prysznic oraz toników do twarzy można używać na raz? odpowiedź: naprawdę wielu, i to nie jest nasze ostatnie słowo), kuchnię (akcja pod kryptonimem „dajmy szansę szufladom, czyli puste blaty robocze”) oraz duży pokój (komunikat dla naszego kremowego, wełnianego dywanu: do zobaczenia po gruntownym praniu). W/w planów zdecydowanie nie ułatwia mi niekończąca się hałda powakacyjnego prania, z którą walczę od ponad tygodnia. Zapowiadam jednak, że nie zamierzam się poddać bez walki – czy hałda mnie słyszy?!

Na pierwszy ogień poszła kuchnia i duży pokój – niesamowite jak niezauważalnie uprawiamy zbieractwo na ogromną skalę. Mam ostatnio silną potrzebę posiadania mniej, co mam nadzieję wprowadzi większy rygor do naszego domowego budżetu.

W mojej głowie pojawił się ostatnio cień nostalgii związany z pierwotnym, kremowym kolorem ścian. Zaczynam dochodzić do wniosku, że jednak jasne ściany są najlepszą i najbezpieczniejszą bazą dla mieszkaniowych szaleństw. O trzecim już malowaniu ścian na przestrzeni 12 miesięcy Robert nie chce nawet słyszeć (szczególnie o zmianie z koloru ciemnego na bardzo jasny), więc muszę szukać światła i przestrzeni gdzie indziej. Z pewnością zakupię wreszcie biały szklany blat na nasz łazienkowy barek-szafkę, a kuchnia doczeka się może wreszcie oświetlenia punktowego nad zlewem. Marzy mi się też lniana, rzymska roleta do sypialni.

Na dodatek w głowie jawi mi się już pewne demontażowe rozwiązanie na dużą skalę, ale o tym na razie cicho sza! Najpierw porządki i drobne inwestycje, a potem rewolucje.

Na osłodę przed czekającym nas wysiłkiem dostaliśmy od rodziców m.in. rewelacyjną aksamitną, glebiasto-beżową giga-poduchę w rozmiarze 65 cm x 65 cm by IKEA. Przysięgam, że dla chwil na takich poduchach człowiek wstaje codzienne bladym świtem do pracy.


Fot. ikea.pl

Być sobie sterem, żaglem i okrętem …

No dobrze, może nie okrętem. Ale deską na pewno, i to przez pełne, cudowne dwa tygodnie … Po raz pierwszy - odkąd rozpoczęłam aktywne życie zawodowe - mogłam się przekonać co to znaczy przenieść się do innego wymiaru na całe dwa tygodnie (i jakim szokiem takie doświadczenie może być dla organizmu!).

Pomysł na windsurfingowe wakacje na polskim wybrzeżu połączone z licznymi wizytami w saunie oraz jazdą na rowerze okazał się rewelacyjny. Nigdy, przenigdy nie podejrzewałabym Zatoki Puckiej o taką pogodę, hawajsko-surferską atmosferę, budowaną nie tylko przez ośrodki i szkółki wind- i kitesurfingu, ale również młodych ludzi, beach-bary i surferskie sklepiki. Jednak najbardziej zdumiał mnie sam windsurfing: jako prawie licencjonowany niespokojny duch szukający adrenaliny, walczący samotnie z żaglem i deską dostałam od duetu deska-pędnik prezent dużo bardziej cenny – psychiczny relaks i wyciszenie.

Kontynuując zachwyty: pogoda – „pełna lampa” (z gorąca wielokrotnie chcieliśmy zdzierać z siebie pianki), sprzęt i instruktorzy – pierwsza klasa, kulinarne rozkosze - nie do opisania.
W codziennym menu grane były: domowe, półwytrawne białe wino z karafki, zupka rybna à la krupnik oraz domowy sernik u „Admirała Nelsona” (Hel), panierowane mięsko krabowe z sosem czosnkowym w „Kutrze” (Hel), sandacz po helsku (w naleśnikowym cieście piwnym) w „Checzu”, pulpeciki rybne w „Surferskiej tawernie” (Chałupy 3) oraz grillowanie ryby wszelkiej maści i kształtu przy stałym akompaniamencie suróweczki z białej kapusty i chrupiących frytek (nierzadko na kartonowej tacce), śmietankowe świderki z automatu, „senne” gofry ze świeżymi aromatycznymi truskawkami i cukrem pudrem, naleśniki z owocami i bitą śmietaną, Mojito z kruszonym lodem oraz słodko-kwaśna limoniada (wszystkie wyżej wymienione - jak wybrzeże długie i szerokie). Wysiłek na wodzie w pełni usprawiedliwiał tę nasza żarłoczność, więc nie szczędziliśmy sobie "podniebnych" przyjemności.


Poniżej foty niektórych z powyższych zachwytów dla oddania atmosfery:


Domowe wino od "Admirała Nelsona"




Hawajskie klimaty w Maszoperii





Nasze deski i pędniki
Wakacje upłynęły mi nie tylko pod znakiem trzy razy większego od mojej skromnej osoby żagla, smaku owoców morza, pachnącej miętą sauny parowej i słodkich naleśników, ale również pod znakiem portugalskiego bluesa „fado” – nowego smakołyku na mojej muzycznej mapie życia – podobnie jak „Chambao” idealny na mokre jesienne stanie w korkach i zimowe wieczory pod włochatym pledem. Te albumy zdecydowanie polecam wszystkim wrażliwcom.




Nasze mieszkanie po tak wspaniałej wyprawie wzbogaciło się o zakupioną w surferskim sklepie uroczą miniaturę deski z żaglem, na którym dynda surferski (nie inaczej) naszyjnik z plecionej liny zakupiony w „Maszoperii”.
Życie jest naprawdę smakowite – oto mój rewolucyjny wniosek przywieziony z tegorocznych wakacji.