12 października 2009

Banan

Padłam ostatnio wieczorem do łóżka wymęczona jak nigdy, ale jakaś taka spokojna (co u mnie dosyć rzadkie – generalnie żyję w stanie permanentnej ekscytacji) pomimo nierzadkich stresów w pracy, drobnych i mniej drobnych kłód pod nogami, przymusowej i przykrej interakcji z ludźmi o mentalności z poprzedniej epoki, coraz krótszych dni, coraz ciemniejszych i zimniejszych poranków oraz nieuprzejmej pani w spożywczym.

Nie wiem czy to moje szczęśliwe „ja”, marzenia z wbudowaną funkcją samospełniania czy mimo wszystko ukochana jesień doprowadziły mnie do tego błogiego stanu. Jeśli wydawało mi się, że lepiej już być nie może, byłam w dużym błędzie. Norah Jones „Come away with me”, Michael Bublé „Home” oraz Edyta Bartosiewicz “Ostatni” (co ja bym zrobiła bez Youtube'a!) po raz kolejny udowodnili, że muzyka to czarodziejka. Jakby mnie ktoś polał ciepłym miodem. Trudno takiego cudownego chilloutowego miksu nie polecić na sen.

Aha, faszeruję się też ostatnio (oporowo) ścieżką muzyczną z filmu "Vicky Christina Barcelona". Nie odpuściłam sobie naturalnie również najnowszego Almodovara "Los abrazos rotos".

Generalnie "banan" mi ostatnio z ust nie schodzi. Grunt to drobne przyjemności, zdolność do automotywacji i nieustawanie w dążeniach do celu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz